Na I Światowy Zlot Morsów Polańczyk-Solina docieraliśmy grupami. Dwie grupy wybrały opcję podróżowania własnym transportem. Natomiast trzecia sześcioosobowa grupa zdecydowała się na podróż z pewną nutką niepoprawnego optymizmu. Otóż nikt z nas nie przypuszczał, że z Soliny do naszego ośrodka jest jeszcze 14km. W okolicy ani jednej żywej duszy, głucho wszędzie, śnieżnie, mroźnie i cicho. Nie mieliśmy wyjścia, trzeba było iść do przodu drogą cały czas pod górkę, nasi panowie obuci w balowe lakierki dzielnie pomagali dźwigać nasze babskie walizy. W międzyczasie po przejściu około 4km udało nam się telefonicznie zamówić transport. Takim sposobem nasza brygada dotarła pomyślnie do ośrodka, gdzie z gorącymi uśmiechami witała nas Zosia, Leon, Helenka i Henio. Najważniejsze, że dotarliśmy na miejsce szczęśliwie, a stan wesołości nie opuszczał nas do końca zlotu.
Podsumowując I Światowy Zlot Morsów; może nie był aż tak bardzo światowy, ale dostarczył nam mnóstwa emocji i radości. Niesamowite było spotkać się z tak licznym gronem rozpromienionych amatorów zimnych kąpieli. Dzięki organizatorom bawiliśmy się wspaniale, najedliśmy do syta, pokąpaliśmy ile dusza zapragnie. Również sceneria zaśnieżonego Zalewu Solińskiego pozostanie na długo w naszych pamięciach, a nutka Aniołów Bieszczadzkich śpiewana na balu cały czas daje nam chęć odwiedzenia tego zakątka za rok.
Mirella