Moda na morsowanie zdumiewa

Moda na morsowanie zdumiewa
Spotkania WM przed pandemią (Fot. Wrocławskie Morsy)

Czegoś takiego nie było nigdy, normalnie są kolejki do jeziora!

Były już crossfit i triathlon, była też fala świątecznych, rodzinnych sesji fotograficznych; teraz pora na nową modę. Nieoczekiwanie stało się nią morsowanie – nie ma dnia, byśmy w mediach społecznościowych nie widzieli nowych zdjęć morsujących znajomych. Nawet takich, którzy wcześniej w zasadzie nie wstawali z kanapy.

Nikt nie ma już wątpliwości, że morsowanie staje się nowym, zaskakującym trendem społecznym, któremu masowo ulegają także wrocławianki i wrocławianie. Dlaczego akurat teraz? Są podejrzenia, że może mieć z tym coś wspólnego... pandemia koronawirusa i związany z nią lockdown, ograniczający możliwości wspólnego spędzania wolnego czasu. Społeczeństwo znalazło sobie rozrywkę, która jednocześnie zwiększa odporność na zakażenie.

– Myślę, że ludzie traktują to w kategoriach wyzwania, przełamania słabości. Niektórzy chcą zaistnieć w social mediach, inni – hartować organizm w czasie pandemii i rozładowywać stres. Szukają też alternatyw do wspólnego spędzania czasu w zimie, podczas kwarantanny – mówi dr Aureliusz Kosendiak, kierownik Studium Wychowania Fizycznego i Sportu Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu, który już od dawna organizuje grupowe morsowanie studentów i pracowników tej uczelni.

Morsowanie wciąga jak narkotyki

Jednak ostatnio popularność tej aktywności fizycznej przerosła jego najśmielsze oczekiwania. – Czegoś takiego nigdy nie widziałem. Na wrocławskich Pawłowicach w zimnej wodzie „siedzi” nawet po 30-40 osób, więc można się pożegnać z morsowaniem w samotności. Ale to cieszy. Zawsze chciałem, by stało się ono bardziej powszechne, bo jest to naprawdę fajna i zdrowa aktywność – zauważa. 

Fizjoterapeuta przekonuje, że morsować warto: hartuje to organizm, bo przyzwyczaja go do bodźca zimna, poprawia odporność, relaksuje i poprawia nastrój. Jest też dobrym uzupełnieniem programu treningowego. 

– Morsowanie potrafi uzależniać, działa trochę jak narkotyk, bo szok organizmu powoduje wyrzut endorfin. Jak się raz spróbuje, można już nie przestać! Polecam też morsowanie po intensywnych treningach, bo to świetny sposób na regenerację, w przeciwieństwie do sauny. Wzmaga krążenie, przez co mikrouszkodzenia i związane z nimi stany zapalne w tkankach są szybciej niwelowane – przekonuje Kosendiak.

Terapia zimnem to żadna nowość – lekarze często przepisują pacjentom krioterapię. W wodzie organizm wychładza się 25 razy szybciej, bo bardzo szybko oddaje ciepło, szybciej w wodzie płynącej niż stojącej.

Jak morsować, żeby sobie nie zaszkodzić?

Wejście do lodowatej wody zalecane jest po krótkiej rozgrzewce, w kąpielówkach lub bieliźnie oraz specjalnych skarpetkach lub butach do wody, choć niektórzy twierdzą, że jeszcze lepiej morsować boso ze względu na liczbe receptory w stopach, ale wtedy trzeba uważać na ostre przedmioty na dnie.

Pierwszą reakcją organizmu jest hiperwentylacja, która trwa ok. 10-15 sekund, w czasie których nie możemy złapać oddechu. Następnie włącza się mechanizm obronny – zaczyna być nam ciepło i... coraz weselej. Nie można przesadzać, zwłaszcza na początku przygody z morsowaniem: pobyt w wodzie powinien trwać kilka minut. Jeżeli ktoś ma już doświadczenie, jest zahartowany, może posiedzieć w niej nieco dłużej. Można też pływać.

Optymalnie jest przyzwyczajać się do wchodzenia do zimnej wody stopniowo, zaczynając treningi już jesienią. Należy unikać hipotermii – jeżeli zaczynamy odczuwać bóle kończyn i dreszcze, to oznacza, że przesadziliśmy i trzeba w trybie pilnym uciekać z wody. Po wyjściu trzeba zawsze wytrzeć się do sucha ręcznikiem, owinąć kocem lub ubrać, wypić gorącą herbatę i najlepiej jak naszybciej ogrzać się w ciepłym pomieszczeniu.

– Sam morsuję od wielu lat i nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem chory czy przeziębiony. Nigdy nie chodzę w kurtce, nawet podczas mrozów. Gdy znajomi mają w domu ponad 20 stopni i ich odwiedzam, otwieram okno, bo to dla mnie nieznośne – śmieje się Kosendiak.

Wrocławskie Morsy: selekcja nowych członków

Morskie Oko, Gądowianka, Staw Królewiecki, Jezioro Pawłowickie, Widawa, Oławka w rejonie wyremontowanej niedawno kładki Siedleckiej, Siechnice w klimatycznej poświacie tamtejszych szklarni – to tutaj najczęściej morsują wrocławianie i mieszkańcy okolicznych miejscowości. We Wrocławiu od kilkunastu lat działa też stowarzyszenie, zrzeszające osoby, które morsują w kąpielisku Morskie Oko na Zalesiu. Obecnie liczy ponad 130 członkiń i członków w wieku 10-86 lat, z lekką przewagą kobiet. 

Nie jest łatwo się tam dostać – przemijające mody, nagłe zrywy motywacji i słomiany zapał tutaj nie przejdą. Wrocławskie Morsy wprowadziły zaostrzone zasady rekrutacji nowych osób, tak, aby unikąć wysokiej rotacji. Pierwszeństwo mają darczyńcy, których stowarzyszenie ma teraz ponad 200. Po paru wstępnych treningach nowicjuszki i nowicjusze decydują, czy morsowanie to coś dla nich i czy są gotowi na długofalowe zaangażowanie. 

Dlaczego warto? – Regularnie organizujemy wspólne kąpiele, które są nadzorowane przez profesjonalistów, instruktorów i ratowników medycznych. To szczególnie ważne dla początkujących osób. Warto pamiętać, że nie każdy może morsować: przeciwskazaniem są m. in. choroby układu krwionośnego – mówi Krzysztof Żygadło, prezes Wrocławskich Morsów.

Bieganie dla leniwych

Przyznaje, że choć tendencja rosnącej popularności morsowania była już zauważalna w poprzednich dwóch sezonach, takiego boomu, także wśród osób kompletnie niezwiązanych z aktywnością fizyczną, nikt się nie spodziewał. 

– Z drugiej strony to wcale nie dziwi. Morsowanie daje szybki efekt w postaci euforycznego samopoczucia, dlatego kiedy ktoś już złapie bakcyla, często wraca. Potrafi działać antydepresyjnie, zwalcza cellulit, pozytywnie reagują także kobiety w ciąży – komentuje. 

Wrocławski AWF przeprowadził badania na wrocławskich morsach, które wykazały, że morsowanie daje podobne efekty, co regularny, intensywny wysiłek fizyczny.

– Śmiejemy się, że to takie "biegi dla leniwych": 10-12 minut w lodowatej wodzie to jak 5 kilometrów biegu – mówi Żygadło. – Ja, kiedy czuję, że zaczyna mnie rozkładać choroba, biorę ręcznik i idę morsować. Działa jak ręką odjął. Przy czym tak można robić tylko na samym początku infekcji. Jeżeli przeziębienie zdążyło się już "rozkręcić", trzeba to niestety wyleżeć – dodaje. 

Przed lockdownem w grupowych kąpielach brało udział po 150, a nawet kilkaset osób. Rekord frekwencji na spotkaniach Wrocławskich Morsów został pobity na finale WOŚP w 2019 roku – razem wykąpało się 978 osób. Teraz, przy zasotrzonym reżimie sanitarnym, spotkania ze względów bezpieczeństwa liczą po 35 osób.

„Też mówiłam, że nigdy nie wejdę do lodowatej wody”

Ci, którzy morsują od lat, zdjęcia z morsowania wstawiają na swoje profile społecznościowe co roku. W tym sezonie takich relacji jest zdecydowanie więcej, jeśli nie lawina. 

– Robię to od 5 lat, głównie dla zdrowia. Teraz to się zrobiło popularne, bo ludzie nie chcą siedzieć w domu, chcą "żywego" kontaktu z innymi ludźmi i wspólnej zabawy – ocenia Władysław Mieszkow, wrocławski bokser. 

Marta Stanisz, założycielka Wrocławskiego Stowarzyszenia Nordic Walking, morsuje od 3 lat, a od niedawna organizuje grupowe treningi w Prężycach w gminie Miękinia, stawie przy Królewieckiej, Paniowicach, Morskim Oku i wodospadzie Podgórna w Przesiece.

– Gdy wchodziłam do wody z grupą morsów po raz pierwszy na Morskim Oku, podszedł do mnie jeden z zahartowanych już uczestników i powiedział: „To Twój pierwszy raz? To już po Tobie, to działa jak nałóg". I miał rację, tak właśnie jest. Od tego momentu swoje pierwsze razy zaliczyło już ze mną wiele obecnych „nałogowców”, którzy też mówili „Nigdy nie wejdę”, „Trzeba być szalonym”, „Co Ty w tym widzisz?”, „Ja to nawet latem do morza nie wchodzę”. Dlaczego? Bo to niespożyte źródło endorfin, redukuje tkankę tłuszczową, bo od kiedy morsujemy, nie chorujemy, w końcu nie marzniemy, tracimy kilogramy, poprawiamy ukrwienie ciała. Zachęcam gorąco wszystkich – przekonuje Stanisz.

Pierwsze wrażenia nowicjuszy

Są i tacy, którzy na morsowanie zdecydowali się dopiero ostatnio. – Zawsze chciałem tego spróbować. Wydawało mi się, że to musi być potężny strzał adrenaliny i mobilizacja organizmu. Ostatecznie doświadczony kolega przy jakiejś okazji rzucił hasło: "idziemy morsować do górskiego wodospadu". Nie trzeba było mnie namawiać, zdecydowałem się natychmiast. Ręcznik, klapki, ciepłe skarpety na zmianę, czapka, rękawiczki. Jedynym kłopotem był brak ochrony stóp, zwłaszcza palców – nie miałem żadnych piankowych butów – opowiada wrocławianin Michał Dębek.

Wspomina, że było wtedy około trzech stopni mrozu. Zaczął od dziesięciu minut standardowej rozgrzewki, głównie stawów, dla pobudzenia krążenia.

– Rozebranie się na mrozie do majtek na mrozie nie zrobiło na mnie większego wrażenia, pewnie dlatego, że ćwiczyłem to nie raz przy okazji przebierania się w strój narciarski w podobnych warunkach. Natomiast samo wejście do wody – wspaniałe uczucie! Gdyby nie natychmiast odmarzające palce u stóp, byłbym w pełni zachwycony. Niestety właśnie z tego powodu nie wytrzymałem długo – czułem, jakby mi miliony gwoździ wbijało się w palce. Cała reszta ciała reagowała doskonale – relacjonuje.

I dodaje: – Po jakiejś minucie, po wyjściu, wytarciu stóp i założeniu wełnianych ciepłych skarpet, będąc nadal prawie nagim na tym śniegu w minus trzech stopniach czułem się absolutnie fantastycznie, jakbym mógł iść tak do domu. To było przed południem. Przez całą resztę dnia czułem się wspaniale, jakbym wypił kilka espresso. Pełne doładowanie energetyczne. Palce u stóp wróciły do normy termicznej po około godzinie. To był jedyny mankament. Na pewno spróbuję kolejny raz – mówi Dębek.

Moda na wellness 

Zjawisko masowego morsowania, które zaczęło być wręcz zabawne i doczekało się serii memów, komentuje Ewa Serwotka, psycholożka sportu z katowickiego oddziału Uniwersytetu SWPS:

– Możliwe, że to aktywność, która dostarcza ludziom pozytywnej stymulacji psychofizycznej w czasie pandemii, jednocześnie pozwalając zadbać o zdrowie. Morsowanie daje poczucie samorealizacji i satysfakcji, często pozwala utożsamić się z daną grupą, zdobyć akceptację społeczną, na przykład w mediach społecznościowych. Taka moda na dbanie o dobrostan psychiczny to całkiem pozytywne zjawisko. Wykonywane z odpowiednim przygotowaniem i wyczuciem, ma dobry wpływ zarówno na ciało, jak na psychikę. Osoby, które regularnie morsują, prawdopodobnie lepiej panują nad emocjami, są bardziej odporne na stres, a pojedyncze studia przypadków pokazują, że pływanie w lodowatej wodzie ułatwia radzenie sobie w depresji. Zagrożenie, jakie dostrzegam w tym nowym trendzie, to skutki, jakie niesie za sobą robienie tego "na hura", bez odpowiedniego przygotowania bądź refleksji – ocenia.

Źródło: tuWroclaw.com

Kategoria: